środa, 12 września 2012

Kombinuj, kombinuj, eksperymentuj

Pomimo, że uważa "Myśleć jak Einstein" za słabła książkę, znalazły się w niej fragmenty, które mnie zainteresowały lub/i skłoniły do przemyśleń. Autor pomimo, że chyba naprawdę nie za bardzo wie o czym pisze, często trafia jeśli nawet nie w sedno to w otaczające je okręgi (jak na tarczy do rzutek.)
Moją uwagę zwrócił podrozdział "Codzienne ryzyko." Thorpe odwołuje się tam do przeprowadzonego przez Einsteina i jego dziwnych kumpli (innych fizyków) eksperymentu z kotem zamkniętym w pudełku, po czym zaczyna pisać o czymś zupełnie innym, ale lekko powiązanym.
Proponuje nam codzienne eksperymentowanie. Eksperymentowanie w ciekawy, bo pozbawiony tezy sposób (można by powiedzieć niepoprawny.) Thorpe sugeruje, aby zmieniać nasze codzienne rutyny. Słuchać nowej muzyki, chodzić inną drogą do pracy, testować różne restauracje (niektórzy mają to we krwi,) a także prowadzić eksperymenty nad naszą własną karierą.
Dołączona do rozdzialiku tabelka akurat przez przypadek dotyczy drogi pisarskiej, a zawiera dosyć dziwne zadania do zrobienia na cały tydzień.

wtorek, 11 września 2012

Wieloryb

Ostatnio mam mało czasu na pisanie bloga, dlatego pojawiające się tutaj posty są mierniutkie, takie jakby nijakie. Bardzo mało wnoszą (w każdym razie dwa ostatnie.) Dzisiaj pojawi się kolejny, prawdopodobnie mało zajmujący post. Połączę w krótkie opowiadanko dwa zdanie (właściwie równoważnik i zdanie:) "Wieleoryb w kasynie." oraz "Lemingi się mnożą." Zostały zaczerpnięte z listopadowej "Polityki."

Wieloryb w kasynie. Dosłowność tego obrazu, aż za bardzo mu się narzuca. Zamiast szarego garnituru i okrągłej głowy widzi opasłe cielsko i obły, podmorski pysk, śmiejący się kreskówkowymi zębami. Dopiero za tą surrealistyczną wizją dostrzega to, co dzieje się naprawdę. Przez opasły brzuch wieloryba prześwituje młody biznesmen, spokojnie spacerujący między stolikami, czarujący, trącający ze wszystkimi trzymanym w ręce drinkiem. Jest jak król oceanu. Wszyscy inni to płotki, morszczuki, w najlepszym wypadku łososie. Niektórzy z rozmawiających z nim ludzie są jak sumy, rzeczne ryby zagubione w wodach oceanu. Nie mają szans wobec potęgi wieloryba. Nie wiedzieć dlaczego, wyimaginowany morski ssak bawi się trzymanymi w płetwie sztonami z kasyna.
Kim ja jestem? Zadaje sobie pytanie Max. Kapitanem Ahabem? Czy będę miał swojego Qui Guega? Czy uda mi się pokonać tego kolosa finansów. Od zawsze byłem tylko lemingiem - stworzeniem rodzącym się w wielu egzemplarzach i niemal natychmiast zmierzającym do swojej zagłady. Lemingi się mnożą.

Takie o bzdury.

czwartek, 6 września 2012

Admirał Sobaczew razy trzy.

Podobno, pisanie "rewrites," czyli w wolnym polskim tłumaczeniu przepisów, jest kluczowe przy tworzeniu jakiegokolwiek tekstu. Wkrótce pobawię się w jedną z metod, polegającą na napisaniu trzech osobnych utworów (wersji??) opartych na tym samym pomyśle. Dzisiaj zacznę od wymyślenia koncepcji.
A więc...
Będzie to skecz.
Konkretnie trzy skecze.
Strona http://www.sjp.yoyo.pl/losowe.php jako przypadkowe słowo podała mi: klarować. Jak zwykle będzie ono stanowiło moją podstawę do pisania. Wyżej wymieniony serwis podaje mi też od razu znaczenia: te związane z żeglarstwem (jeśli ktoś nie jest żeglarzem niech sobie sprawdzi.)
Klarować...
Klarować...
Klarować hmm....
Co mi się kojarzy z klarowaniem? Czystość, szczota, polerowanie mosiądzu, pokład, wiadro wody, postój, majtek, kara, szorowanie.
Co mi się negatywnie kojarzy z klarowaniem? Brud, syf, zardzewiały radziecki kuter, tony wodorostów, śniedź, bałagan, sól.
Co mi się pojawia w głowie, kiedy patrzę na te skojarzenia? Rodzina mieszkająca na statku, kapitan, który z jakiegoś powodu musi zrobić klar na statku, szczur lądowy, który się dostał na pokład, admirał Sobaczew (co kurwa?)
Generalnie nic mądrego, ale zostanę przy takim pomyśle:
Załoga radzieckiego lotniskowca, domaga się żeby jego kapitan czyścił pokład razem z nimi (bo w końcu komunizm.)
I na ten wspaniały temat napiszę trzy skecze. Za jakiś czas, w pewnych odstępach.

wtorek, 4 września 2012

Podsumowanie sierpnia 2012.

Na innych blogach zauważyłem, że autorzy robią sobie podsumowania poszczególnych miesięcy. Żeby było trudniej i ciekawiej sierpień podsumuję wierszem.

Teksty o pisaniu przybyły aż dwa,
tak jak recenzje pojawiły się dwie.
Bo się na pisaniu przecież nieźle znam,
będę lepiej gdy wszystkie rozumy zjem.

Ćwiczyłem pisanie całkiem zawzięcie
gimnastykując w głowie skojarzenia.
To się w końcu zacznie opłacać przecież,
zrealizuję o pisarstwie marzenia.

Apropos opłacalności to zero
zarobiłem i długo nie będzie więcej.
Dopiero gdy zbiorę publiczność wierną
licznik odwiedzin będzie tykał prędzej.

Za to światełko w tunelu zabłysło,
kiedy jednego dnia sześćdziesiąt cztery
spojrzenia na moim blogu zawisły,
tak portal wykop jego sławę szerzy.

poniedziałek, 3 września 2012

Recenzja na zbyt dużym luzie.

Empik wydał jakiś czas temu zbiór opowiadań na dwudziestolecie swojej działalności, albo światowy dzień książki, albo coś w tym rodzaju... Tak na prawdę nie pamiętam jaki tytuł nosi ten cieniutki wolumin, ale nie do końca mi to przeszkadza. Nie pamiętam też nazwisk wszystkich pisarzy, którzy udostępnili swoje dzieła do tej antologii, co prawdopodobnie będzie przeszkadzać im jeśli trafią na tę recenzję, ale ja mam to odrobinę w dupie (Ach, te zalety pisania anonimowego bloga. Muszę kiedyś zacząć prowadzić innego pod prawdziwym nazwiskiem i sprawdzić czy będę się bawił równie dobrze.)
W każdym razie: książka, której tytuł pamiętam co najwyżej mgliście zrobiła na mnie pozytywne wrażenie.

1. Opowiadanie Jacka Dehnela, który podobno prywatnie i zawodowo jest przekotem - robi tysiąc pięćset rzeczy na minutę i wszystko mu wychodzi (tak naprawdę obstawiam, że robi milion rzeczy na minutę, a wychodzi mu tylko tysiąc pięćset.) Ciekawy pomysł jeśli ktoś interesuje się legendami narodów świata. Jeśli nie, utwór wyda mu się stekiem nadętych bzdur. Za wadę opowiadania można poczytać to, że jest lekko przeintelektualizowane i trąci hipsterstwem (jak również zdjęcie Dehnela na tylnej okładce.) Co do jego treści, to zdradzę tylko, że cała historia dzieje się w niedalekiej przyszłości i ma jakiśtam związek z rycerzami z pod Giewontu.

2. Małgorzata Kalicińska. W połowie jej opowiadania zorientowałem się, że z przyjemnością czytam romans... What de fuck? Ja, romans? Przyjemność? Jakoś mnie wciągnęło i wchłonąłem z przyjemnością, ale jak to z reguły bywa z romansami, nie było tam właściwie żadnego pomysłu, żadnych ciekawych postaci, dobrych opisów. Tylko uczucia, uczucia, uczucia i jeszcze raz uczucia. Jeśli jesteś panią domu po pięćdziesiątce będziesz wniebowzięta.

3. Opowiadanie pierwszego gościa, którego nazwiska nie pamiętam. Myślałem, że o podróżach w czasie przeczytałem już wszystko, a tu proszę... Niespodzianka. Ciekawy pomysł, dużo fajnych opisów, przyjemny przygnębiający klimat, główny bohater, który jest umiarkowanym skórwysynkiem. Pointa opowiadania na pograniczu oklepania, ale kogo interesują pointy?

4.Opowiadanie drugiego gościa, którego nazwiska nie pamiętam. Realistyczne, wciągające i przede wszystkim z ciekawą konstrukcją. Historia dzieje się na przestrzeni bodajże pięćdziesięciu lat - czytelnik spotyka się z bohaterem w ten sam dzień, co lat chyba dziesięć. Przy okazji można liznąć trochę historii PRL, autor bardzo fajnie wprowadza nas w świat kolejnych etapów Polski Ludowej. Pointa też pozostawia wiele do życzenia. 

5. Beata Pawlikowska. Taka o bajeczka w tropikach. Blondynka niespodziewanie przenosi się do meksykańskiej dżungli razem z trzema realnymi, ale martwymi gośćmi i jednym wymyślonym. Jest ich przewodniczką, maja uratować ludzkość. Lekko naiwne, ale urocze więc można wybaczyć. Pani Beato... Wybaczam!

Taguję tego posta nie tylko jako recenzję, ale także jako "jak pisać," żeby każdy kto tylko chce mógł się dowiedzieć jak nie pisać recenzji.