Czytaj początek.
Bezbożnik miotał się. Najwyraźniej wiedział o rzece, ale nie spodziewał się, że tak mocno wezbrała. Wijka - ich lokalna rzeczka potrafiła zaskoczyć. Niewinny strumyk latem, zamarznięty potoczek w środku zimy, wczesną wiosną zmieniał się w ryczącą i spienioną toń. Patryk wiedział, że gdyby Bezbożnik pojawił się tutaj miesiąc wcześniej, albo dwa tygodnie później mógłby zrealizować to, co najwyraźniej sobie założył - mógłby przejść na drugą stronę i spowolnić w ten sposób pogoń. "Decyzja Boga." - pomyślał Patryk - "Mógł wierzyć, a nie goniliby go Święci i boska wola nie rzuciłaby przed nim gniewnej rzeki."
Teraz Bezbożnik oganiał się czymś od zastępu Świętych. Patryk ze swojej perspektywy nie mógł rozpoznać co to jest, ale wyglądało na cienki i zbutwiały kij, zdecydowanie nie wystarczający, aby uszkodzić głowę. Jeden ze Świętych schwycił uciekiniera, a ten zatoczył się pod ciężarem bądź świadomie wybrał inny rodzaj śmierci i wraz ze swoim oprawcą stoczył się w szalejący wir wody.
Inni Święci bez zastanowienia podążyli za nimi. Jednego po drugim porywał ich prąd. Patryk wyobrażał sobie jak woda niesie nieświadome niczego ciała do Odry, a ta z kolei do Bałtyku, gdzie unoszą się w nieskończoność miotane przez fale. Splunął i przeżegnał się. Praca czekała.
Dalej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz