niedziela, 21 lipca 2013

Wojna Światowa Z

Wprawdzie z pewnym opóźnieniem (na szczęście nie siedmioletnim jak w wypadku "28 tygodni później"), ale piszę recenzję "World War Z". Zwłoka, słowo wyjątkowo pasujące do tego typu filmów, wynika tutaj tylko i wyłącznie z mojego lenistwa, bo produkcję poszedłem obejrzeć o trzynastej w dzień jego polskiej premiery.
Jest niezły. Brad Pit niestety ewidentnie zagrał dla pieniędzy, bo nie wytworzył żadnej ciekawej postaci. Był tutaj niestety ładnym twardzielem, który wszystko zrobi dla swojej rodziny. Archetyp postaci, który w kinematografii jest tak zajechany i rozjechany, że aż się źle robi.

Ten wątek familijny najbardziej mi w filmie przeszkadzał. Oprócz niego trochę śmierdziały niedociągnięcia - amputacja ręki w terenie, po której pacjentka właściwie w ogóle nie krwawi, czy katastrofa lotnicza, którą przeżywa właściwie tylko Brad Pit. Te pryszczowate szczegóły na szczęście są rekompensowane przez fajne motywy, ciekawe zaskoczki, w miarę oryginalne zwroty akcji.
Twórcy filmu w interesujący sposób odnoszą się do gatunku zombii. Z reguły filmy z żywymi trupami w rolach głównych opowiadają o grupie zwykłych ludzi, którzy próbują przetrwać niespodziewaną apokalipsę. Tutaj mamy całą infrastrukturę. Amerykańskie lotniskowce, które biorą na pokład tylko ludzi wartościowych - mogących aktywnie pomóc w zażegnaniu kryzysu oraz agenta śledczego ONZ z zadaniem odnalezienia jego źródła.
Brad, grający tego właśnie agenta lata od państwa do państwa, by zbierać poszlaki, szukać śladów i obserwować skutki ogólnoświatowej inwazji zombie. Podążamy za nim do Korei, Izraela i Walii.
Najbardziej zaskakujący jest fakt, że śledczy przywozi rozwiązanie, ale zupełnie inne niż to, po które został wysłany.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz