
Sequel stara się za wszelką cenę odnieść sukces części pierwszej. Musi w nich dochodzić do bardzo podobnych sytuacji. Jeśli w pierwszej części główny, zawadiacki bohater kłócił się ze swoim teściem, w części drugiej również będzie darł z nim koty, ale jest spora szansa, że zostanie przez scenarzystów z mężem swojej żony skuty kajdankami.
Długo się zastanawiałem, czy w ogóle oglądać "28 tygodni później." Po pierwsze "28 dni" zrobiło na mnie takie sobie wrażenie, po drugie, no cóż sequel...
Zaskoczyłem się bardzo pozytywnie. Brytole po raz kolejny pokazali, co potrafią. Film unika nie tylko schematów wszelkich produkcji o zombie, ale też właśnie odnoszenia się do części pierwszej.
Po pierwsze - inni bohaterowie niż w "28 dni później". Po drugie zabawa z widzem w kotka i myszkę. Przez dłuższy czas nie wiemy, kto tutaj jest "głównym", a kto "pobocznym". Po trzecie wreszcie, postacie, których losy śledzimy nie są kryształowo czyste. W żadnym filmie o zombie nie widziałem tak ciekawych dylematów moralnych, a zaufajcie mi, że obejrzałem produkcji o zombiakach (wiem, wiem, specjaliści zaczną teraz krzyczeć, że w tym filmie nie ma żywych trupów tylko wirus furii. Dla mnie to jest to samo.)
Bardzo pozytywnie zaskoczył mnie też fakt, że epidemia z pierwszej części wygasła samoczynnie - zarażeni popaprańcy zwyczajnie padli z głodu. W odbudowywanej właśnie Brytanii rodzi się na nowo, by tym razem prawdopodobnie opętać cały świat. To jest bardzo ciekawy przykład "pozytywnego" powielania schematów z części pierwszej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz