sobota, 26 stycznia 2013

"Morze utraconych opowiadań" recenzja

No i co ja mam z panem zrobić mistrzu Marquez? Napisał pan do tej pory jedną książkę moim zdaniem genialną, kilka naprawdę niezłych i kilkach, których nie warto nawet dotykać końcem kija, bo odpychają swoją dziwacznością, chaosem i aspiracjami do nie wiadomo jak wysokiej literatury.
Wie pan, mistrzu Marquez, przeczytałem ostatnio pana felietony, w liczbie w jakiej się tego typu publicystyki czytać nie powinno, bo ponad setkę jednym ciągiem.
Część mi się podobała, część trochę przynudzała, części nie zrozumiałem, bo dotyczyły sytuacji politycznej Karaibów trzydzieści lat temu.
Ucieszyłem się, bo odkryłem, że nawet pan, nawet wielki, prozaiczny poeta się powtarza... Ucieszyłem się jako początkujący pisarz, bo uznałem, że skoro panu to mnie też wolno.
Poza tym, ku mojemu zaskoczeniu, zacząłem żywić sympatię do Fidela Castro, który jak pan zapewne pamięta podczas nocy swojej starości, przerywanej ekstatycznym zapachem guawy, jest pana wielkim przyjacielem. W żadnym wypadku nie zrodziły się we mnie dążenia komunistyczne. Czytając jednak pana felietony polubiłem go jako osobę. Sympatycznego, charyzmatycznego brodacza, który co rano gimnastykuje się przez cztery godziny. Odrobinę mniej wierzę w informacje podawane nam na telewizyjnej tacy, przedstawiające Castro jednoznacznie jako potwora i ostatnią głowę komunistycznej hydry, którą trzeba zgładzić mieczem za znakiem najki.
Zainteresowałem się też felietonem jako gatunkiem. Pan, mistrzu Marquez w swoich pisze co panu się żywnie podoba. Luźne, niemal niepowiązane ze sobą przemyślenia, subiektywne opinie serwowane jak ostateczne prawdy, wreszcie krótkie twory, niemal opowiadania często dotyczące pana znajomych, ale ubranych w meandry pana zdań i magię pana metafor. Myślę, że sam niedługo napiszę jakiś felieton. Dziękuję.
Wydaje mi się też mistrzu Marquez, że pan czasami odrobinę zmyśla. O ile jestem w stanie uwierzyć w zawrotną ilość dziwnych zbiegów okoliczności i niesamowitą ilość partyzantów, bohaterów i przestępców, których pan zna, o tyle zwłoki dziewczynki, z którymi ojciec jeździ od lat po Ameryce i Europie, a one się nie rozkładają. Wie pan, to trochę śmierdzi. Myślę, że pan to wymyślił.
Okazał się pan też być sympatycznym, w miarę zwyczajnym człowiekiem, a nie ześwirowanym ekscentrykiem żującym co rano trawę na polu, pomiędzy pancernikami krów. Jest pan rodzinny, ciepły, lubi pan dobre jedzenie i ładne miejsca. Swój człowiek, trochę nawet za bardzo swój i trochę za bardzo epatujący swoim strachem przed lataniem.
Dziękuję mistrzu Marquez. Pozdrawiam

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz