sobota, 4 sierpnia 2012

Siedmiu żołnierzy zwycięstwa

Przeczytałem niedawno "Seven Soldiers of Victory," komiks Granta Morrisona. Nie mam bladego pojęcia czy został on przetłumaczony na nasz język więc ciężko mi ocenić czy ta recenzja będzie w jakikolwiek sposób przydatna. I tak ją napiszę:) Może ktoś skusi się na sięgnięcie po angielska wersję.
Przede wszystkim konstrukcja. Żołnierze zwycięstwa nie mają charakterystycznej budowy komiksu - pojawia się problem, pojawia się bohater, bohater ma kryzys, bohater go przełamuje by rozwiązać problem. Zamiast tego tworzy go siedem odrębnych, liczących po cztery odcinki, historii, złapanych w klamry przez swojego rodzaju prolog i epilog. Każda z nich śledzi losy innego supergieroja. We wszystkich występuje jeden wróg, ale oprócz tego, pozornie, mają one mało ze sobą wspólnego. Czasem się zdarzy, że w opowieści o jednym bohaterze zjawia się drugoplanowa postać znana nam z odcinków mówiących o zupełnie innym. Czytelnik ma dodatkową przyjemność ze śledzenia i wypatrywania tych smaczków, których jest całkiem sporo. Niestety bardzo podobnie trzeba się dopatrywać sensu całego cyklu. Jego fabuła jest jak puzzle na wysokim stopniu zaawansowania. Myślę, że nie każdemu uda się ją zrozumieć. Czy ja zrozumiałem? Coś tam zrozumiałem, ale wydaje mi się, że kilka elementów układanki pozostało poza planszą.
Po drugie: postmodernizm. Morrison słynie z tego, że wprowadza do swoich opowieści elementy absurdu i surrealizmu. Jego postacie często są świadome bycia częścią komiksu (np. w innym cyklu "Animalman," główny bohater dowiaduje się, że zginęła cała jego rodzina bo autorowi zdechł kot.) W siedmiu żołnierzach pojawia się chłopiec, który widzi myśli innych jako unoszące się nad ich głowami dymki z napisami. Gdzie indziej w tej zawiłej historii dziecięcy bohater informuje, że musi zabrać na akcję psa, bo ma zakontraktowaną jego obecność w każdym docinku. Grant Morrison ma wyjątkowy talent do wykrzywiania, w pozytywny sposób, wszystkiego czego się dotknie. Zachowuje patos charakterystyczny, dla amerykańskich komiksów, a jednocześnie bawi się, puszcza oko, wyolbrzymia i tak już napompowane nieścisłości Universum DC, a czasem sięga po alternatywne formy przekazu - jak wpleciony między kratki fragment gazety.
Po trzecie: Rysunki. Przy tworzeniu S.S.V. współpracowało kilku różnych artystów. Można więc nacieszyć oko rozmaitością stylów, kresek i kolorystyki. 
Jeśli ktoś nie lubi komiksów nie polecam. Jeśli ktoś lubi postmodernizm, ale nie lubi komiksów, nie polecam. Jeśli ktoś lubi komiksy, ale bez całego postmodernistycznego pierdolenia, nie polecam. W innych wypadkach jak najbardziej. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz