czwartek, 28 czerwca 2012

Głodna proza

Zawsze w powieściach robiły na mnie wrażenie opisy jedzenia tak sugestywne (słowo plastyczne, chyba nie jest tutaj najlepsze,) że czytający z miejsca nabiera ochoty żeby je skosztować. Pamiętam te opisy z książek czytanych w dzieciństwie, zwłaszcza z "Opowieści z Narni." Podwieczorek u Pana Tumnusa, kolacja u państwa Bobrów, scena smażenia nad ogniskiem jabłek i kawałków niedźwiedziego mięsa. Z jakichś powodów samo ich wspomnienie wywołuje u mnie ssanie w żołądku. Siła pióra C.S. Lewisa czy jakiś rodzaj nostalgii? Sam nie wiem. W każdym razie spróbuję teraz złożyć opis, po którym czytelnik będzie miał ochotę pogryźć monitor:)

Ciepło izby buchnęło mu w twarz przyjemną mieszaniną woni pieczonego mięsa i aromatu pieprzu, kolendry, ziela angielskiego oraz kilku innych przypraw, których nie potrafił rozpoznać. Wewnątrz uwijała się drobna kobieta. Posiekała cebulę, sprawnym ruchem zsunęła z deski do garnka, skosztowała, zamieszała sos na patelni, zajrzała do piekarnika. Przez moment zdawało się, że zrobiła to wszystko jednocześnie. 
Odwróciła się w jego kierunku, posłała zdawkowy uśmiech i wskazała miejsce przy stole.
- Dzień dobry. Szukałem tutaj w okolicy miejsca na obiad, ale nie ma żadnego lokalu we wsi... Pani mąż mnie zaprosił.
Odpowiedziało mu tylko zdawkowe spojrzenie oczu. Zamiast słów na stole przed nim pojawiła się herbata. Wzruszył ramionami i upił łyka. Diabelnie mocna, przetaczająca się po podniebieniu siłą ziołowej goryczki. Jak ona to zrobiła? Przecież nie mogła mieć tej herbaty przygotowanej dla niego.
Nawet nie zauważyła kiedy kobieta tanecznymi ruchami postawiła przed nim talerzyk. Kromka chleba ze smalcem i druga z twarogiem. Skosztował. Obydwa produkty zdecydowanie były domowe, rzadkość w dzisiejszych czasach.
Przystawka, czekadełko jakby poszedł do restauracji. Nie zdążył się zresztą długo naczekać, bo szybko talerzyk zamienił się miejscami z miską zupy. Gęstej, jasnobrązowej, z pływającymi po powierzchni kawałkami wołowiny i świeżo skrojonej cebuli. Miska wysyłała w stronę jego nozdrzy falę zapachu mocną nawet na tle aromatów wypełniających całą kuchnię. 
Polewka była świetna. Lekko pikantna, kwaskowa - wyraźnie dało się wyczuć dodatek żuru, przyjemnie rozgrzewała wnętrze. 
Do pomieszczenie wszedł mąż, człowiek który niespełna godzinę temu go tutaj zaprosił. Ucałował żonę, wytarł ręce w kraciastą koszulę, usiadł przy stole naprzeciwko niego. 
- Autentyczny przepis babki.- powiedział wskazując na zupę - Gosia uwielbia jak ktoś przychodzi na obiad. Może się pochwalić talentem. Tylko nigdy się nie odzywa jak gotuje. Takie małe dziwactwo. 

Z głównego bohatera wyszedł mi trochę za bardzo Makłowicz. Za bardzo się zna i za bardzo wszystko rozpoznaje, ale trudno. Jeśli komuś pociekła ślinka, dajcie znać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz