czwartek, 30 sierpnia 2012

Lub nic nie rób.

Pisałem kiedyś, że lubię filmy uroczo popieprzone. Zaliczam do nich wszystkie produkcje opowiadające dziwne historie nietypowych indywiduów i epatujące surrealistycznym, nienachalnym humorem. Wbrew pozorom jest ich całkiem sporo: "Śniadanie na Plutonie," "Wszystkie odloty Cheyenna," "Chłopak do towarzystwa," "Forest Gump." Od dzisiaj w pewnym sensie będzie o jeden więcej. Wymyślę sobie własną fabułę nowego filmu uroczo popieprzonego.

piątek, 24 sierpnia 2012

Biznesmeni w restauracji.

Napiszę dzisiaj skecz. Za inspirację posłuży mi taki sam strumień świadomości z jakiego skorzystałem ostatnio ćwicząc pisanie prozy: Kupuj, kupuj wszystko.

Strumień świadomości: Laptopo rozłożony na blacie samoobsługowej restauracji. Dziwne miejsce. Wygląda jak restauracja, taka nawet pół ekskluziw. Dziewczyna za ladą woła co chwilę miłym głosem: zapraszam po kotleta, zapraszam po barszcz czerwony. Mają fajny wystrój, klimatyzację, kącik zabaw dziecięcych. Naprawdę restauracja samoobsługowa. Obok centrum handlowego, głównie z meblami, właściwie w tym samym budynku. Można przejść z tej knajpki do ekspozycji mebli w sali obok. Poza tym wychodząc z kolacji można kupić kanapę, albo zostać na kolację po zakupie kanapy czy szezlonga. Najśmieszniejsze słowo wśród mebli. 

Przy stoliku w restauracji siedzi biznesmen. Ma na stoliku rozłożonego laptopa i papiery. Jest pogrążony  w pracy, często odbiera telefony. Stolik obok zajmuje drugi biznesmen. Również rozkłada komputer. Chwilę pracują w milczeniu.
Pierwszy Biznesmen (odbierając telefon): Sprzedawaj, sprzedawaj. Nie ma szans, żeby się zorientowali że to buble.
Drugi Biznesmen (również odbierając telefon): Kupuj, kupuj. Weźmiemy fakturę na przelew i ogłosimy upadłość zanim go wyślemy.
PB: Walą mnie twoje skrupuły moralne. 
DB: Mnie twoje też.
PB: Po prostu sprzedaj te pieprzone telewizory. 
DB: Po prostu kupuj te pieprzone telewizory.
(Obydwaj biznesmeni przerywają rozmowy i patrzą na siebie.)
PB (Do telefonu.): Oddzwonię do ciebie. Cześć.
DB (Do telefonu.): Pa kochanie. (Do drugiego biznesmena.) Jakie telewizory?
PB: Plazmowe.
DB: A ich feler?
PB: Mają grubość czterdziestu centymetrów, ale technologia ta sama co w cienkich.
DB: Sprzedaje pan czterdziestocentymetrowe plazmy? Myślał pan, że nie zauważę?
PB: Gdybym wiedział, że to pan, na pewno nie próbowałbym oszukiwać. Wnioskuję po pana drogim garniturze, że pan by zauważył. Ogłosi pan upadłość spółki?
DB: Tak. Zakładam spółki kamikadze. Mają za zadanie tylko zrobić jedną transakcję i upaść.
PB: Roman Miszczyk. Myślę, że się polubimy.
DB: Piotr Nieszczarski. Kelner, dwa koniaki!
PB: To jest restauracja samoobsługowa.
DB: Do mnie nie przyjdzie? Wymuszanie elastyczności u kontrahentów jest podstawą w biznesie. Kelner dwa koniaki!
PB: Ten kelner jest wyjątkowo mało elastyczny. Nazywa się pani Grażyna i od czterdziestu lat nie wyszedł zza tej lady.
DB: To może jednak pójdę.
(Idzie do lady. Po chwili wraca.)
DB: Nie mieli koniaku. Kupiłem dwa soki Cappy.
PB: To co, otwieramy razem interes?
DB: To, że właśnie próbowaliśmy się nawzajem oszukać bardzo dobrze rokuje naszej współpracy. Oczywiście, że tak. Może wpadnę do pana biura, żeby omówić szczegóły.
PB: Właśnie pan wpadł do mojego biura.
DB: Poważnie, wynajmuje pan całą restaurację jako biuro?
PB: Nie. Kupuję herbatę raz na godzinę.
DB: Bardzo kreatywne rozwiązanie. Ja przez jakiś czas prowadziłem interes na śmietniku, ale cieć mnie zbyt często przeganiał. To co, zakładamy razem spółki kamikadze sprzedające spasione plazmy?
PB: Mam jeszcze inne telewizory na stanie. Plazmy o grubości dwóch centymetrów, ale obraz się w ogóle nie rusza.
DB: Czyli sprzedaje pan takie duże zdjęcia w ramkach?

Koniec

środa, 22 sierpnia 2012

Zmiana nagłówka.

"Głównym celem prowadzenia tego bloga jest szeroko rozumiany trening literacki. Można tutaj znaleźć moje wprawki i ćwiczenia oraz artykuły na temat: "Jak pisać."

To jest aktualny nagłówek mojego bloga. Czy on mi się podoba? Czy w pełni oddaje charakter tego 
e-dziennika i mój sposób myślenia o nim? Wydaje mi się, że nie do końca. Napiszę sobie nowy, a jako, że od tego właśnie są blogi, zrobię to nagłos, a raczej nawidok.

Pod spodem kilka potencjalnych wersji nagłówka. Zostawię je na parę dni, żeby się pomacerowały, a później ponownie je przejrzę i któryś wybiorę. Jeśli ktoś z czytelników (których na razie zbyt dużo nie mam) posiada uwagi, zachęcam do dzielenia się. 

1. Ten blog jest prowadzony przez początkującego pisarza. Ma być zapisem jego drogi z przystanku skończony amator do stacji rzeczowy profesjonalista. Nie znajdziesz tutaj historyjek z życia. Przeczytasz za to całe mnóstwo wprawek, ćwiczeń tekściarskich, krótkich opowiadań oraz artykułów na temat: jak pisać.

2. Jestem lamerem literackim. Chcę przestać być. Dlatego założyłem bloga i piszę, ćwiczę, czytam, analizuję, myślę, uczę się. Efekty możesz znaleźć właśnie na tej stronie. Oprócz tego przeczytasz na moim blogu artykuły jak pisać, o charakterze raczej dywagacyjnym niż poradnikowym.

3.Ten blog jest zapisem początków czyjejś kariery pisarskiej. Konkretnie mojej. Kim jestem ja? Takim o, człowiekiem. Ponieważ najlepiej uczy się na błędach, a błędy lepiej popełniać anonimowo będę się chował za pseudonimem: Autortohton. Na blogu znajdziesz artykuły, ćwiczenia, opowiadania oraz artykuły: jak pisać. Nie, nie radzę jak to robić. Po prostu wyszukuję porady dla siebie i przy okazji zamieszczam je w sieci.

4. Witam na moim blogu! Czytając go będziecie mieli okazję obserwować, jak trening czyni z lamera (mnie) mistrza (mnie kiedyś.) W jakiej dziedzinie? Szeroko rozumianego pisania. Na blogu znajdziecie opowiadania, ćwiczenia, sporo wygłupów oraz garść artykułów, uczących jak pisać (nie radzę, wyszukuję.)

5. Tu Autortohton. Chcę być pisarzem. I będę nim. Muszę się jedynie nauczyć pisać. Właśnie po to założyłem tego bloga. Zamieszczam na nim opowiadania, ćwiczenia, wprawki, śmieszne teksty, rzadziej przemyślenia, w miarę często wygrzebane w sieci porady dotyczące pisania.

6. Usłyszałem kiedyś, że najlepiej uczy się pisania przez prowadzenie dziennika bądź bloga. Zastosowałem się do tej rady i poprzez prowadzenie tej strony planuję przerobić siebie w pisarza z prawdziwego zdarzenia. Zamieszczam tutaj ćwiczenia literackie, wprawki, recenzje, artykułu, bzdety oraz rady odnośnie pisania.

piątek, 17 sierpnia 2012

Kupuj, kupuj wszystko.

Plan na dzisiejsze ćwiczenie jest następujący: piszę krótki fragment pisma automatycznego (daję sobie na niego trzy minuty,) a następnie zawarte w nim treści przerabiam na mini opowiadanie (daję sobie na to siedemnaście minut.) Czyli za dwadzieścia minut od teraz na blogu ma się pojawić post.

Siedzę i gapię się w monitor. To jest bez sensu. Pablo Pavo śpiewa. Kupuj, kupuj wszystko. Czy posłucham, czy pójdę do sklepu i powiem poproszę wszystko? Co dostanę? To zależy jaki to będzie sklep. Dwieście opakowań proszków. To dlatego, że wcześniej robiłem pranie. W pralni jak w Ameryce. Jedna na budynek. Miejsce spotkań, można poznać ludzi. Nigdy nikogo tam nie widziałem. Może w całym bloku nikt nie pierze. Mieszkaniowiec śmierdzieli. Muszę pochodzić po klatce i powęszyć pod drzwiami, ale bez sens. Przecieżbym czuł gdyby się faktycznie nie myli. Czasem ich mijam na korytarzu. Czy ja się myję? Jeśli tak to po co? Może to jest tylko mit i tak naprawdę nie trzeba. Gdybyśmy się wszyscy nie 

Facet zaparkował przed sklepem motor. Taki z pokaźną przyczepką, jak ze starego, włoskiego filmu. Motor zresztą też był stary. Facet zdjął odrapany kask i płynnym ruchem umieścił go pod ramieniem. Szczupła i jakby żółta ręka spoczęła na ladzie. Wzrok dopiero co uwolniony od przesłony motocyklowych gogli omiótł półki. Facet westchnął.
- Poproszę wszystko. - powiedział.
- Ha, ha, ha.- roześmiała się Ewa sztucznie. - Pewnie żona przysłała pana po proszek? Jaki pan ma kupić? Biały, do kolorów? Do tkanin delikatnych?
- Biały. Do tkanin delikatnych. Do kolorów. Do czarnego. Płyn do płukania. Wszystkie opakowania jakie ma pani w sklepie. To mały sklep. Mały asortyment. Powinno mi się zmieścić do przyczepy. Zapłacę gotówką.
Ewa na chwilę zdębiała. Szef zawsze podejrzewał, że kradną i kręcą więc nie lubiła żadnych dziwacznych sytuacji. Nawet jak w kasie się będzie zgadzać, zacznie coś podejrzewać.
- Nie mogę panu sprzedać wszystkich proszków. - powiedziała - Mamy limit sprzedaży. - dodała.
- Limit sprzedaży? Jaki i po co?
- Regulacje unijne. - każdy słyszał o europejskich absurdach, więc stwierdzenie działało jak wytrych. Facet na chwilę zamilkł.
- To ile może mi pani sprzedać? 
- Trzy opakowania.
- To za mało. Nie wie pani, czy hurtownie też mają limity?
Najwyraźniej kupił jej kit.
- Mają. - skłamała ponownie.
- To niedobrze. Będę musiał jeździć po różnych hurtowniach. Jak w tym filmie z Fedorowiczem. A zaraz to nie był Fedorowicz. Może mi panie powie, co ja mam teraz zrobić?
- Jak pan mi powie jaki jest problem, to być może.
- Odziedziczyłem kolekcję starych mundurów. Napoleońskich. Były przechowywane w szczelnych skrzyniach więc nie sparciały. Dobry stan, ale są cholernie brudne. Autentyki, zdarte przez mojego pradziadka z brudnych trupów brudnych żołnierzy. Z cholernej armii śmierdzieli uciekających zima spod Moskwy. Trafiła mi się okazja wynajmu do filmu. Nie sadziłem, że to mi się kiedyś przyda. Muszę je mieć czyste na za trzy dni. Czyste. Co pani doradzi?
- Niech pan powie aktorom żeby się nie myli.
Facet zmierzył ją tym swoim szklano-żółtym wzrokiem. Chciał chyba coś powiedzieć, ale się powstrzymał. Machnął na nią ręką i poczłapał w stronę drzwi.

czwartek, 16 sierpnia 2012

Jak napisać powieść?

Niektórzy lubią pisać spontanicznie, inni wolą wcześniej precyzyjnie je zaplanować. Właśnie w planowaniu może pomóc narzędzie proponowane przez Randy'ego Ingmarsona. Opracował on kompleksową metodę napisania powieści - niejako konspekt pracy nad książką. Zamieszczam do poniżej:

1. Poświęć godzinę na napisanie jednozdaniowego streszczenia swojej historii.
2. Poświęć następną godzinę na rozszerzenie treści tego zdania do jednego akapitu.
3. Napisz krótki opis każdej postaci.
4. Poświęć kilka godzin na rozszerzenie każdego zdania w streszczeniu z punktu drugiego, do pełnego paragrafu. Wszystkie akapity oprócz ostatniego powinny kończyć się katastrofą. Ostatni powinien zawierać to jak książka się kończy.
5. Poświęć dzień lub dwa i napisz jednostronicowy opis każdego głównego bohatera oraz półstronicowy opis każdej istotnej postaci.
6. Poświęć tydzień na poszerzenie jednostronicowego streszczenia do czterech stron.
7. Poświęć kolejny tydzień na napisanie szczegółowego opisu każdej postaci.
8. Przygotuj się do napisania pierwszego szkicu powieści: zrób listę wszystkich scen, które będziesz chciał w niej zawrzeć.
9. (Punkt opcjonalny.) Używając edytora tekstów zacznij pisać narracyjne streszczenie całej historii.
10. W tym punkcie zacznij pisać pierwszy prawdziwy szkic powieści.

Oczywiście plan pracy nie zagwarantuje nam, że powieść będzie interesująca ani, że w ogóle ją skończymy. Mimo wszystko może nam bardzo ułatwić jej napisanie. Konspekt zaczerpnąłem ze strony:

poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Write down comedy

Stand up robi się coraz popularniejszy w Polsce i właściwie to dobrze, bo to bardzo ciekawy nurt (pomimo mało ciekawej formy.) Dzisiaj zamiast skeczu napiszę sobie papierowy (w znaczeniu nieprzeznaczony do grania) fragment stand up'u.

Losowe słowo to ziewanie.

Na początek przypomnę, że drzwi wejściowe znajdują się tam. Oczywiście nie chodzi o to, że nie chcę żebyście mnie słuchali. Często słyszę od znajomych, że jestem lekko nudny. W ogólniaku część znajomych wolała się uczyć historii niż iść ze mną na piwo. Ich rodzice płacili mi kieszonkowe.
Słyszeliście bajkę o śpiącej królewnie? Żadna róża, żaden kolec. Po prostu wygłaszałem mowę na jej imprezie urodzinowej. Wszyscy posnęli.
Kiedy tylko otworzę usta żeby coś powiedzieć ludzi atakuje śpiączka afrykańska.
Podstępna choroba. Ziewasz, robisz się senny, kładziesz się na popołudniową drzemkę i budzisz się za dziesięć lat.
Nie trzeba być naukowcem żeby zauważyć, że ziewanie jest zaraźliwe. Jedna osoba zaczyna w pokoju i po chwili wszyscy ziewają. Na szczęście my dzisiaj mamy na to szczepionki. Kolorowe bodźce atakują na non stop i przez całą dobę. 
W średniowieczu musiało dochodzić do pandemii. Jeden król ziewnął (odgrywa ziewanie)  i za chwilę ziewało pół Europy.
Ziewanie w miejscu publicznym uchodzi za brak kultury. To tak jakbyście okazywali że chce wam się jeść i dostawali za to bury. 
Żeby przestać ziewać trzeba natychmiast pójść spać. Następnym razem jak ktoś będzie do mnie dymił, że ziewam wyjmę śpiworek i położę się tam gdzie stoję. 
Dziękuję bardzo. Dobranoc!

piątek, 10 sierpnia 2012

Jak zostać geniuszem.

"Myśleć jak Einstein" to tytuł z serii jak w pięć minut zostać sławnym, bogatym i mądrym (w tym wypadku należy podkreślić ostatnie słowo.) Wprawdzie uważam, że warto czytać poradniki. Większość z nich to faktycznie chłam i pseudonaukowe gaworzenie, ale można znaleźć kilka o naprawdę wysokiej wartości edukacyjnej. "Myśleć jak Einstein" Scotta Thorpa do tych ostatnich nie należy. 
Przede wszystkim tytuł sugeruje (przynajmniej moim zdaniem,) że nauczymy się z książki jak zwiększyć swoją inteligencję. Tymczasem jest ona swojego rodzaju podręcznikiem kreatywności, w którym Albert Einstein pełni rolę czysto marketingową. Należałoby się spodziewać, że autor pisząc książkę z nazwiskiem sławnego fizyka w tytule i jego twarzą na okładce będzie sięgał po badania nad jego psychiką (Einsteina,) czy pośmiertne skany mózgu. Tymczasem Thorpe jedynie wtrąca, że Einstein zrobił to, znalazł się w takiej a takiej sytuacji. Często są powszechnie znane, obiegowe wręcz historie z biografii. 
Czytając tę książkę miałem wrażenie, że autor nie bardzo zna się na kreatywności. Znaczy pisze mniej więcej to samo co inni eksperci zgłębiający temat, ale rażący jest brak jakichkolwiek badań stojących za jego technikami. Miałem wrażenie jakby autor zwyczajnie pisał co mu się wydaje, a później dorzucał pozornie potwierdzającą jego tezę historyjkę z Einsteinem. 
Poza tym niektóre techniki są zadziwiająco podobne do tych proponowanych przez Edwarda de Bono. Tak wiem De Bono to, de Bono tamto. Gdyby kreatywność była bogiem to De Bono byłby Chrystusem i tak dalej... Część ćwiczeń i metod jest moim zdaniem chamsko zerżnięta i lekko przedefiniowana żeby w pierwszym momencie brzmiały jak coś innego. Możliwe nawet, że Thorpe korzystał z technik De Bono żeby je splagiatować.
Czy książka jest zupełnie do dupy? Nie jest. Autor średnio co dwie strony powtarza, że ty też możesz myśleć jak Einstein i osiągnąć wszystko. Pomimo, że jego techniki cię tego nie nauczą takie gadanie ma wysoką wartość motywacyjną. Poza tym każdy akapit zaczynają bardzo ciekawe, a często zabawne cytaty ze znanych ludzi. To tyle pozytywnych stron.

wtorek, 7 sierpnia 2012

Kolano, piłka, noga.

Po raz kolejny upublicznię efekty mojego treningu literackiego. Ostatnio połączyłem dwa losowe zdania w jedno opowiadanie (z takim ćwiczeniem spotkałem się bardzo dawno temu na Studium Doskonalenia Zdolności Poznawczych.) Tym razem podejdę do tematu z zupełnie innej strony. Wylosuję dwa słowa i napiszę trzy zespalające je ciągi skojarzeniowe. Potem wybiorę jeden z ciągów i na jego podstawie wymodzę krótką formą. 

Przy losowaniu słów często korzystam ze strony: http://watchout4snakes.com/CreativityTools/RandomWord/RandomWord.aspx
Niestety wyrzuca ona słowa po angielsku, ale przetłumaczenie ich nie powinno być dużym problemem.

Wylosowane słowa: Kolano (knee,) Kapelusz (hat.)

Ciągi:

1. Kolano - łysina - głowa - kapelusz
2. Kolano - noga - piłka - sport - hokej - kask - kapelusz
3. Kolano - stłuczenie - bandaż - materiał - krawiectwo - ubranie - kapelusz

Z jakichś w ogóle nieokreślonych powodów najbardziej podoba mi się ciąg drugi. Wybieram (wyboldowałem go po wybraniu, nie na odwrót.)

Uwielbiał piłkę. Tak jak wszyscy nastoletni i przednastoletni chłopcy, ale dużo, dużo bardziej. Wszyscy w jego klasie mieli pokoje oblepionymi zdjęciami idoli, największych, ówczesnych gwiazd footballu. On poszedł o krok dalej i wieszał tylko te plakaty, które miały oryginalny autograf. Pisał listy do klubów, wymieniał się, polował na piłkarzy po meczach. 
Najważniejsze w jego kolekcji było zdjęcie ze zbliżeniem kolana  i łydki Diego Maradony podczas mistrzowskiego kopnięcia. Przywiózł mu je w prezencie znajomy ojca, który był odwiedził podczas służbowej podróży Argentynę. Ta uświęcona noga wisiała w centralnym miejscu jego pokoju, stanowiąc niejako centrum ołtarza, na którym znajdowali się wszyscy football'owi herosi. 
Piłka to nie tylko gracze, to była dla niego także sama piłka. Grał codziennie. W deszcz, śnieg, przy trzydziestostopniowym mrozie, ubrany jak polarnik ganiał piłkę (w czym niektórzy dopatrzyliby się elementów przepowiedni.) Grał z kolegami, chodził na treningi dwóch młodzieżowych klubów, często kopał w nocy o ściany garaży w pobliżu swojego domu. Nie potrafił powiedzieć czy od początku widział ten sport jako swoją przyszłość. Na pewno natomiast jako swoją pasję, czystą i nieskrępowaną.
Wiedział, że dobrze gra, wiedział że takich jak on wypatrują specjaliści odwiedzający juniorskie treningi w całym kraju. Właściwie się nie zdziwił kiedy po jednym z meczy podszedł do niego postawny pięćdziesięciolatek.
- Proponuję ci szkołę sportową chłopcze - powiedział skout - i miejsce w zespole KTH Krynica.
Marcin na chwilę zamarł.
- Hokej?! - zapytał nie wiedząc co powiedzieć.
- Tak hokej. Masz w sobie koordynację i dobry balans. Widzisz u nas nie ma wiele młodzieżowych drużyn hokejowych i dlatego często chodzę na mecze piłki nożnej. W ciągu roku widzę cię w kasku mojej drużyny.
Marcin nie miał pojęcia co powiedzieć. Mężczyzna widział to. Podał mu wizytówkę i dotknął palcami ronda letniego kapelusza.
- Odezwij się do mnie. Masz tydzień. Po raz kolejny upublicznię efekty mojego treningu literackiego. 

poniedziałek, 6 sierpnia 2012

Jak pisać? Radzi Woody Allen.

Przeczytałem jakiś czas temu cykl wywiadów z Woody'm Allen'em. Kilkadziesiąt rozmów przeprowadzonych przez jedną osobę z największym chyba ekscentrykiem światowego kina. Główny efekt jak na razie jest taki, że nie mam ochoty na jego filmy. Myślę, że z kiedyś przejdzie. W tym momencie mam jednak dość wszystkiego co związane z Alanem Leonem Konigsbergiem (Woody'm.)
Książkę jest wciągająca. Przez pierwszych trzydzieści stron. Później się dłuży, a na koniec niewiarygodnie męczy, ale znalazłem w niej klika interesujących mnie treści.
Jeden z rozdziałów dotyczy pisania. Reporter (Erik Laks) prowadzący wywiady wyciąga od Allena parę porad i tajników pisania (jego pisania.)
1. Woody kiedy jeszcze nie był powszechnie rozpoznawaną ikoną "pisał" swoje dramaty w myślach, podczas długich spacerów po Nowym Jorku. Chodząc po ulicy miał dużo bodźców, które go inspirowały. Aktualnie już zrezygnował z tej metody, dlatego że zbyt wielu fanów go ścigało by opowiedzieć o ich zdaniem genialnym pomyśle.
2. Pod biurkiem Allen trzyma papierową torbę zapełnioną zarysami pomysłów. Często losowo sięga po kartkę z koncepcją i pisze nią zainspirowany. Jest to jakby brainstorming z samym sobą z przeszłości. Wkładasz pomysły do pojemnika, wyciągasz je przypadkowo miesiące bądź lata później. Możesz w ten sposób otrzymać efekty, które nie pojawiły by się gdybyś o pomyśle zaczął pisać od razu.
3. Prysznic. Trywialna rzecz, ale trywialne rzeczy często są dużo większe niż się wydają. Reżyser (który sam uważa się głownie za pisarza) często podczas tworzenia bierze prysznic. To pozwala mu się na chwilę oderwać od procesu oraz odświeżyć ciało i umysł.
4. Allenowi zdarzało się pracować nad tekstem w zespole (z reguły dwuosobowym.) Jeśli pracował nad słowem mówionym zawsze, wraz ze swoim partnerem, czytał tekst aby wyeliminować nienaturalność dialogów podczas czytania ich przez aktorów.
5. Odnośnie umiejętności pisania komedii Woody twierdzi, że jest to kwestia tylko i wyłącznie talentu. Jego zdaniem nie nauczył się humorystycznego myślenia, ale z nim urodził. Pytany o to, skąd wie co wywoła śmiech odpowiada lakonicznie: "Śmieszne jest to co wydaje ci się śmieszne." Jednocześnie przyznaje, że często zdarza mu się mylić. Sytuacja, która w jego głowie była niewiarygodnie komiczna okazuje się bezsensowna.
6. Reżyser (jak zresztą wszyscy ludzie, którzy doszli do sukcesu) doradza nieprzerwane dążenie do sukcesu. Cytuje słowa ojca do jednego z największych w historii miotaczy baseball'owych: "Wykorzystuj każdą chwilę. Kiedy siedzisz i nic nie robisz celuj kamieniem w trawkę, albo coś..."

Następny post z serii: jak pisać? Poprzedni post z serii: jak pisać?

sobota, 4 sierpnia 2012

Siedmiu żołnierzy zwycięstwa

Przeczytałem niedawno "Seven Soldiers of Victory," komiks Granta Morrisona. Nie mam bladego pojęcia czy został on przetłumaczony na nasz język więc ciężko mi ocenić czy ta recenzja będzie w jakikolwiek sposób przydatna. I tak ją napiszę:) Może ktoś skusi się na sięgnięcie po angielska wersję.
Przede wszystkim konstrukcja. Żołnierze zwycięstwa nie mają charakterystycznej budowy komiksu - pojawia się problem, pojawia się bohater, bohater ma kryzys, bohater go przełamuje by rozwiązać problem. Zamiast tego tworzy go siedem odrębnych, liczących po cztery odcinki, historii, złapanych w klamry przez swojego rodzaju prolog i epilog. Każda z nich śledzi losy innego supergieroja. We wszystkich występuje jeden wróg, ale oprócz tego, pozornie, mają one mało ze sobą wspólnego. Czasem się zdarzy, że w opowieści o jednym bohaterze zjawia się drugoplanowa postać znana nam z odcinków mówiących o zupełnie innym. Czytelnik ma dodatkową przyjemność ze śledzenia i wypatrywania tych smaczków, których jest całkiem sporo. Niestety bardzo podobnie trzeba się dopatrywać sensu całego cyklu. Jego fabuła jest jak puzzle na wysokim stopniu zaawansowania. Myślę, że nie każdemu uda się ją zrozumieć. Czy ja zrozumiałem? Coś tam zrozumiałem, ale wydaje mi się, że kilka elementów układanki pozostało poza planszą.
Po drugie: postmodernizm. Morrison słynie z tego, że wprowadza do swoich opowieści elementy absurdu i surrealizmu. Jego postacie często są świadome bycia częścią komiksu (np. w innym cyklu "Animalman," główny bohater dowiaduje się, że zginęła cała jego rodzina bo autorowi zdechł kot.) W siedmiu żołnierzach pojawia się chłopiec, który widzi myśli innych jako unoszące się nad ich głowami dymki z napisami. Gdzie indziej w tej zawiłej historii dziecięcy bohater informuje, że musi zabrać na akcję psa, bo ma zakontraktowaną jego obecność w każdym docinku. Grant Morrison ma wyjątkowy talent do wykrzywiania, w pozytywny sposób, wszystkiego czego się dotknie. Zachowuje patos charakterystyczny, dla amerykańskich komiksów, a jednocześnie bawi się, puszcza oko, wyolbrzymia i tak już napompowane nieścisłości Universum DC, a czasem sięga po alternatywne formy przekazu - jak wpleciony między kratki fragment gazety.
Po trzecie: Rysunki. Przy tworzeniu S.S.V. współpracowało kilku różnych artystów. Można więc nacieszyć oko rozmaitością stylów, kresek i kolorystyki. 
Jeśli ktoś nie lubi komiksów nie polecam. Jeśli ktoś lubi postmodernizm, ale nie lubi komiksów, nie polecam. Jeśli ktoś lubi komiksy, ale bez całego postmodernistycznego pierdolenia, nie polecam. W innych wypadkach jak najbardziej.